.ding ding.
.ding ding.
no i po
pięcio tej dniowatości
cyklicznej powszedniości
raz poraz i raz jeszcze
trzymały w ryzach kleszcze
– ponwtośroczwapią –
…tygodnie człapią…
aż dziś
ding dong!
i jużeśmy są,
a tu:
błyskotki już błyszczą
dziewczęta już piszczą
mimo że chłopaki
to wieczne szczeniaki,
pomiędzy półkulami
bonobo i scalaki
a dzieci śpią
w tle ekscytacji krzyki
– pożywka dla polityki –
wdech, już – sportowy tors
– dla mas of kors –
a, właśnie – sport:
na spotkań arenie
śmiech, gwar i ucieszenie
dopingu pobudzenie
tam błysk, tu uderzenie,
i w ringu naraz wybór taki,
ni śmaki – ni owaki:
odchylisz się – ucieknie
przychylisz – ciut zbyt klepnie
no i… nie wiadomo co
w paraliżu tym – dylematów sto
ding ding! k.o.!
– buuuu –
lecz już niczym kamforę
pod nos podtyka los,
kolejne
różnorakie
coś:
odkrycia nieodkryte
pokusy nieużyte
wątki nieporuszane
lukry niepolizane
no możliwości tyle
w tle grille bądź kadryle
i smak chłodnego wina
– ‘tam, budżet się nie spina… –
choć po poprzednim razie
wciąż w mózgu kręci się,
mrug R po prawej stronie
w powtórkę kolorową śle
i nie ma że nie